Pero, pero, bilans musi wyjść na zero…
W roku moich urodzin jednym z kabaretowych hitów Festiwalu w Opolu (wówczas jeszcze bezdyskusyjnie w Opolu) była piosenka Jana Kaczmarka, której refren niczym mantrę powtarzał, że wszystkie sprawy toczą się tak, aby ich ogólny bilans wyszedł na zero. Jak to się ma do „piwnej rewolucji”?
Mimo że z wiadomych względów Opola 1979 nie pamiętam, to teksty ówczesnych piosenek często dudnią mi w głowie, gdy przychodzi mi ocenić aktualny stan rzeczy. I w ten sposób właśnie nutą ostatnich piwowarskich dni stała się pieśń J. Kaczmarka… dlaczego?
Piwna rewolucja, czyli sprzeciw…
Od kilku lat przyzwyczailiśmy się do funkcjonowania w stanie, który zwykliśmy nazywać „piwną rewolucją”. Stan ten dotyczy tylko niewielkiej (chodzi oczywiście o wielkość produkcji) części branży, która ponosi prawie całkowitą odpowiedzialność za szybkie zmiany w branży i galopującą różnorodność naszych piw. U podstaw rewolucji legł sprzeciw przeciw piwom koncernowym oraz niskiej kulturze piwa. Symbolami tego sprzeciwu były jasne piwa dolnej fermentacji – pozbawione wszelkiego charakteru oraz piwo serwowane z sokiem, który miał zabić piwny smak.
Piwa kwaśne się nie przebiły
Piwna rewolucja niosąca na ustach walkę o różnorodność piw przeżywała wiele fascynacji. Zaczęło się od zdecydowanego chmielowego charakteru, który setkami piw warzonych w stylu IPA, czy AIPA stał się podwaliną zmian. Chmielowy trend wydaje się najdłużej trwającym i niezmiennym. Oczywiście wieszczono schyłek chmielowego prymatu. Ogłaszano wszem i wobec, że piwa leżakowane w beczkach po innych alkoholach będą nowym nośnikiem rewolucji. Chmiel miał też ustąpić miejsca piwom kwaśnym. Niestety chyba ze względu na fakt, że dostęp do beczek jest trudny, a piwa kwaśne są wymagające nie zyskały takiej popularności jak piwa o wybitnie chmielowym profilu. Słowem – jak wieszczył Kaczmarek – pero… bilans wyszedł na zero.
Odwrócenie ról
To jednak tylko część rysującej się sytuacji. Wraz ze śmiałością piwnych eksperymentów piwa przemysłowe mocniej okopywały się w swoich okopach. Jednak i tu kropla zaczęła drążyć skałę. Wielcy uzmysłowili sobie, że piwa innowacyjne, pomysłowe, niespotykane przynoszą większe zyski generowane marżą. Z drugiej strony mali zauważali, że oferowanie wyłącznie piw rewolucyjnych mocno komplikuje funkcjonowanie zakładów i wymaga ciągłego pobudzania zainteresowania konsumenta. A przecież piwo powinno nieść przede wszystkim radość konsumpcji, a nie budzić tylko zaciekawienie. Wszystko to spowodowało całkowite odwrócenie ról.
Browary większe – może jeszcze nie koncernowe, ale te regionalne z pewnością – zaczynają eksperymentować na dużą skalę. Mamy zatem równoległy wysyp APY i IPY warzonych na grodziskich drożdżach z ciekawą kompozycją chmieli oraz herbatą. Jeszcze dalej idzie saison inspirowany Madagaskarem z aframonem madagaskarskim, bergamotką, trawą cytrynową oraz kolendrą, fermentowane dedykowanym szczepem drożdży i chmielony amerykańskim chmielem.
Z drugiej strony browary małe poszły w drugą stronę. Wrócono do klasyków; wpierw renesans przeżywał porter bałtycki, by niedługo po nim zaczęły się pojawiać pilsy, czy nawet ale’e bazujące na polskich odmianach chmielu. A i na tym nie koniec. Browary kraftowe zaczynają romansować z miodem – od bragottów na najprostszych piwach jasnych z miodem skończywszy. Co jeszcze ciekawsze wśród mocno popularnych piw w stylu New England / Hazy IPA najbardziej rozwija się trend najprostszy, czyli budowania profilu tych piw na dodawaniu soku, pulpy i skórki owoców. Słowem bieguny się zupełnie zmieniły… i jak to nie przyznać racji Kaczmarkowi, który już 38 lat temu głosił…. Że „bilans musi wyjść na zero”.
Co tydzień nowy felieton z cyklu „Zdaniem Błażewicza”.
Wszystkie teksty znajdziesz TUTAJ.
Nie chcesz przegapić kolejnego felietonu? Zapisz się na newslettera.
Fot. T. Niewęgłowski