Zdaniem Błażewicza: Panem et circenses…
Dziś nie będzie o piwie… no może najszerszy kontekst dzisiejszego felietonu o piwo zahaczy. Tak, czy owak moje dzisiejsze przemyślenia będą miały związek z branżą spożywczą, europejskim modelem życia i tym, że – moim zdaniem – nie możemy podejmować decyzji, które powodowane wysokimi pobudkami mają radyklanie przebudować świat, w którym przyszło nam żyć.
Już w czasach Cesarstwa Rzymskiego wiedziano, że dla zapanowania nad nastrojami społecznymi trzeba ludowi zapewnić igrzyska i chleb (choć w łacińskiej wersji pojęcia te występują w odwrotnej kolejności).
Dziś na brak igrzysk nie mamy co narzekać… Substytuty wojen plemiennych, czyli rozgrywki sportowe, zostały rozciągnięte do granic możliwości organizmów zawodników i zdolności percepcji kibiców. Wszystkie nowe gwiazdy – od dzieci po seniorów i od kucharza po kochanka – wyłania się w różnego rodzaju talent show, gdzie najbardziej liczy się mierzona za pomocą sms-ów sympatia tłumu. Mamy zatem igrzyska pełną parą z tym, że współcześni gladiatorzy nie muszą ginąć… jeszcze.
Jestem jednak przekonany, że jeszcze większym zagrożeniem dla nas wszystkich jest element dostępności do „chleba”. To bowiem brak „chleba” (rozumianego jako głód, bieda, czy wzrost podatków) stał u podstaw większości rewolucji i przewrotów. Niestety jestem też zdania, że w ostatnim czasie jakoś blisko nam do stanu „rewolucyjnego głodu”, gdzie decyzje dotyczące regulacji dotyczących żywności mogą spowodować zdecydowanie poważniejsze konsekwencje.
Grzebanie przy cenach żywności – zwłaszcza w krajach rozwiających się takich jak Polska, to zabawa odbezpieczonym granatem. W Polsce, ale także innych krajach Europy Środkowej procentowy udział żywności w odniesieniu do całości dochodów jest znaczny, ceny żywności stanowią papierek lakmusowy nastrojów społecznych.
Byliśmy już w naszej historii świadkami protestów wywołanych wprowadzaniem kartek, czy drastycznymi podwyżkami cen żywności. Trzeba jednak zauważyć, że ostateczni nie skończyły się one rozwiązaniem problemów z aprowizacją, a zmianą ustrojową.…
W bardzo podobnej sytuacji znajdujemy się w dniu dzisiejszym. W społeczeństwie mamy podobno wiele podziałów, ale moim skromnym zdaniem, przyjęcie rzez Parlament Europejski dyskutowanych w ostatnich dniach rozwiązań dotyczących „podatku mięsnego” zjednoczy nas i będzie stanowić jedyny realny powód dla „Polexitu”.
Jeżeli ktoś jeszcze nie wie, to z inicjatywy aktywistów (lobbystów) organizacji TAPP (True Animal Protein Price) PE dyskutuje obłożenie mięsa podatkiem ekologicznym, który ma być proporcjonalny do ilości produkcji CO2 przez zwierzęta w czasie chowu. Nie wdając się w szczegóły i zasadność wyliczeń oraz ich sensowności chodzi o to, że kilogram mięsa drobiowego zostanie obłożony opłatą wysokości 7,3 zł, wieprzowiny 15 zł, a wołowiny 20 złotych. Oznacza to, że ceny mięsa wzrosłyby prawie dwa razy.
I dla mnie ta informacja był szokiem. Nie jest bowiem wynikiem patrzenia na problem ekologiczny jako całość, a jedynie walką lobbystów prowadzoną rękami nieświadomych eko-idealistów.
Nikt bowiem nie wysilił się, żeby pokazać, że produkcja rolna (mięso przecież jest jedynie jej wyrywkiem) to niewiele ponad 8,5% globalnej produkcji gazów cieplarnianych. Nikt nie zastanawia się nad tym, czy ludzkość gotowa jest na życie bez mięsa. Jeżeli bowiem odpowiedź na to pytanie brzmi – NIE, oznacza to jedynie przesunięcie produkcji mięsnej poza UE, gdzie nie będzie ani podatków, ani tak wysokich norm jakościowych produkcji mięsnej. Czyli będziemy stratni ekonomicznie oraz zdrowotnie (jedząc mięso niższej jakości), oraz bez żadnych korzyści ekologicznych, czy w zakresie dobrostanu zwierząt.
Na szczęście wprowadzenie tego rozwiązania na razie wydaje się mrzonką. Choć już sama dyskusja pokazuje jak bardzo musimy zabiegać, aby nad realnymi problemami dyskutować całościowo, a nie za pomocą wyrywków, czy akcji CSR największych producentów… W innym razie pozostanie nam jedynie „Polexit”, do którego zachęcałbym mimo zdecydowanego poparcie dla Europy…
Komentarze