Zdaniem Błażewicz: BRUTalne piękno
Dawno nie byłem tak pozytywie zaskoczony, zaciekawiony, jednym słowem – nakręcony na piwną nowinkę. Do tej pory większość z nich – zanim zdołałem się za nie zabrać, poznać, posmakować i w końcu wyrobić osobiste zdanie – ulegało zapomnieniu, właśnie dogorywało, albo moda na nie bezpowrotnie przemijała. Tym razem mam jednak nadzieję, że po piwach podbijających nasz rynek w ostatnich dniach, zostanie trwały ślad w postaci kilku reprezentantów, którzy utrzymają się na rynku i nie będą królami jednego sezonu.
O czym mówię? Oczywiście o piwach „brut”, czyli wytrwanych i ultrachmielowych (choć nieprzesadnie goryczkowych) piwach, głównie (ale niekoniecznie) z dodatkiem otwierających wszystkie piwne drzwi trzema literami „I-P-A”. Kibicuję im z całego serca. Uważam, że na rynku, gdzie było już wszystko, piwa te są niczym powiew świeżości. Co więcej mój szacunek budzi także to, że tak blisko im do klasyki. Klasyki rozumianej, jako piwa, gdzie piwowar odpuszcza sobie przeróżne dodatki i bazowanie wyłącznie na tym, co dać może słód i chmiel.
Przyznaje szczerze, że wraz z postępem piwnej rewolucji moje wymagania co do nowych piw są coraz wyższe… a może najzwyczajniej coraz trudniej można mnie czymś zaskoczyć. Co prawda degustowałem kolejne piwa, jednak im więcej ich było, tym rzadziej padało z moich ust stwierdzenie: „wow – to jest coś na co jako konsument czekałem, coś co zapadło mi w pamięć i do czego z wielką chęcią będę wracał”. Najgorsze w tym wszystkim było to, że o ile dokładnie wiedziałem, czego już nie szukam, to stwierdzenia jakie są moje oczekiwania nie byłem w stanie z siebie wydobyć zupełnie. Jedyne czego widziałem, że chciałbym poczuć piwną świeżość, lekkość, pijalność, chmielowość, no i pić piwo bez dodatków i żeby było to piwo, po które sięgać można przy każdej okazji.
I gdy wydawało się, że moje poszukiwania całkowicie spełzną na niczym, nagle trafiłem na kilka piw, które zaskoczyły mnie ostatnio bardzo fajną kompozycją. Co było w tych piwa wyjątkowego? Według mnie niesamowita wręcz synteza klasyki oraz nowoczesności. Z piw nowej fali „bruty” wzięły bombowe wręcz uderzenie chmielowej rześkości, świeżego, chmielowo-cytrusowo uderzenia o lekkości eukaliptusa i dynamice nafty. Z klasyków natomiast zaczerpnęły niesamowitą pilsową pijalność, która zachęca wręcz do kolejnego łyka. Ta – moim zdaniem – doskonała synteza pokazuje jak fascynujące może być piwo. Wróciliśmy do korzeni – wydobycia przyjemności ze słodu i chmielu. Efekt jest super – wysokie odfermentowanie przynosi lekkość picia, a maksymalna jak na ekstrakt początkowy zawartość alkoholu daje doskonałą nośność chmielowego bukietu. Do tego nowoczesne (późne) metody chmielenia pozwoliły, aby chmielowa bomba nie kończyła się zalegającą goryczką, a była uderzeniem zdecydowanym, krótkim i arcyprzyjemnym.
Przyznam, że dawno żadne piwo nie wywarło na mnie takiego wrażenia. Dawno nie miałem okazji picia tak zwykłego-niezwykłego piwa. Ta właśnie koncepcja trafia w moje gusta i dopełnia gamę piw, po które sięgać mogę przy wielu różnych okazjach. Kibicuję temu trendowi bardzo i mam nadzieję, że najlepsi przedstawiciele stylu z czasem wejdą do kanonu piwnych ikon polskiego piwowarstwa rzemieślniczego.
Komentarze