Jakie było najgorsze piwo, jakie pan pił?
Wczoraj wieczorem miałem niezwykłą przyjemność spotkać się z ludźmi i dzielić swoją piwną pasją. Opowiadałem szeroko o tym, jak piwo się robi, jak zróżnicowane mogą być jego walory, od aromatu, przez barwę i smak. Oczywiście nie odbyło się bez spotkania przy piwie, bo zamiast godzinami gadać najlepiej choć chwilę spędzić razem przy szklance wypełnionej wyśmienitym piwem. I wówczas padło najtrudniejsze z pytań…
Sprawdzony model tego typu spotkań zawsze ma podobny finał. Ludzie, którzy zyskali nowe spojrzenie na przebogaty świat i kulturę piwa, zaczynają zadawać pytania. Tymi tpowymi, które padają, są te o kolor piwa, sposób określania zawartości alkoholu. Obowiązkowo znalazł się ktoś, kogo najbardziej interesowało nakładanie kapsla… Tak! Kapslowanie piwa budzi wielkie emocje i wydaje się wiedzą tajemną.
Seria trudnych pytań
Jednak najtrudniejsze pytanie padło na sam koniec. Dokładnie rzecz biorąc, nie było to pytanie jedno, a kilka. Zaczęło się niewinnie: „Jakie było najgorsze piwo, jakie pan pił”? Nie mam w zwyczaju publicznie wypowiadać negatywnych sądów na temat piwa, zacząłem tłumaczyć, jak wiele jest zmiennych, które stanowią o ocenie piwa. Zazwyczaj odpowiadam, że każde piwo ma swoje miejsce i czas, że najlepsze piwo na świecie, zaserwowane w złej temperaturze, przechowane w złych warunkach czy pite w nieodpowiednich okolicznościach, może zwyczajnie nie smakować. Z drugiej strony wydaje się, że nawet najmniej charakterny lager może smakować wyśmienicie w odpowiednich warunkach. Tezę tę popieram zazwyczaj przykładem porteru, który miałbym wypić w środku lata na gwarnym koncercie oraz smakiem jasnych, lekkich piw wybornie smakujących na upalnych plażach wybrzeży Morza Śródziemnego. Mój rozmówca ze zrozumieniem pokiwał głową, ale nie dał za wygraną: „A jeżeli pan pozwoli, to chciałbym się zapytać, kiedy ostatnio pił pan złe piwo?”
Grzech zaniedbania, pycha, a może jeszcze coś innego?
Jedynym stwierdzeniem, które znalazłem w głowie było najprostsze: „nie wiem”. Nic więcej! Całe szczęście ktoś inny zadał inne pytanie, a dalsza dyskusja przyjęła nowe tory. Muszę jednak przyznać, że nie mogłem zapomnieć o tym pytaniu do końca wieczoru. Co więcej, wciąż nie wiem, jakiej odpowiedzi powinienem udzielić. Czy jako osoba związana z piwną branżą popełniam grzech zaniechania, bo po takie piwa nie sięgam – a powinienem, aby mieć pełen obraz. Czy popadam w pychę, bo wśród piw mogę wybierać tylko te, które są wysokiej jakości, smaczne, interesujące – na szczęście rynek dostarcza tych piw całe mnóstwo. A może moja wina ma jeszcze inne oblicze… zaniechanie, izolacjonizm, snobizm. Nawet teraz nie wiem!
Całościowy obraz polskiego piwa
Jedno jest jednak pewne. Mam świadomość, że wśród osób z piwem związanych nie jestem sam. Obok mnie są dziesiątki osób szukających w piwie czegoś ekstra, a z drugiej strony setki tysięcy osób wybierających produkt tani i powszechny. Co więcej wnioskiem pewnym jest to, że żadna z osób nie jest ważniejsza, ani mniej ważna. Dopiero wszyscy razem tworzymy całościowy obraz polskiego piwa. I jak tu nie twierdzić, że rozmowy z ludźmi nie rozwijają. Świadomość o tym, że o rynku jako całości świadczę nie tylko ja, ale także osoby inne, które po piwo sięgają z innych powodów i w innych celach, nauczyło mnie pokory. To cenna nauka i będę starał się robić wszystko, by nigdy o tym nie zapomnieć!
Co tydzień nowy felieton z cyklu „Zdaniem Błażewicza”.
Wszystkie teksty znajdziesz TUTAJ.
Nie chcesz przegapić kolejnego felietonu? Zapisz się na newslettera.
Fot. T. Niewęgłowski