Partner serwisu
08 lutego 2018

Gdańskie armaty

Kategoria: Zdaniem Błażewicza

Żyjąc w kraju, gdzie od kilku lat liczba piwnych premier przekracza tysiąc, dawno straciłem kontrolę nad tym co pojawia się na rynku, o spróbowaniu choćby 10% nowości nawet nie będę wspominał. Piwne premiery spowszedniały – choć spowszedniały to złe słowo. Ich liczba spowodowała, że nie są już tak ekscytujące jak kiedyś, że nie ma narzędzi by za tym wszystkim nadążyć. Pozostaje zatem jakiś klucz obserwowania tego, co dzieje się na rynku, wybranie tego, co najbardziej interesuje.

Gdańskie armaty

I ja postanowiłem obserwować piwa jako trendy. Ciekawią mnie rodzące się mody, ich przychodzenie i odchodzenie, rodzime interpretacje światowych trendów i granie na pewniaki (np. chmiele: Citra, czy Mosaic, czy beczki po Burbonie). Z innych zagadnień bacznie obserwuję portery, bo jestem ich fanem oraz – z racji wykształcenia i osobistej pasji – piwa o konotacjach historycznych.

Tak dobrany zakres zainteresowań warunkował, żebym bacznie przyjrzał się sprawie rodzącego się piwa jopejskiego. Jopen często wymieniany był wśród ikon piwowarstwa związanego z naszą historią. Wiele razy powtarzano związki z tym historycznym piwem Heweliusza, jego gęstość, wykorzystywanie do aromatyzowania innych piw a nawet tytoniu. Jednak równie często wskazywano na największe słabości projektu Jopen – wymarcie stylu, określenie wysokości ekstraktu początkowego, stopnia odfermentowania, a nade wszystko określenia sposobu fermentacji (o wskazaniu konglomeratu drożdży, bakterii, czy pleśni i ich aktywizacji w konkretnych warunkach i etapie procesu nie wspomnę). Pierwszą próba zrozumienia tego piwa była moja dyskusja z prof. Klonderem autorem fundamentalnych prac o piwowarstwie i napojach fermentowanych w Prusach. Jednak z każdym ziarenkiem wiedzy, pojawiały się dwa kamyczki nowych pytań. Bardzo ciekawym doświadczeniem były też pierwsze próby piwowarów domowych. Nie przybierały miana „wskrzeszania” wymarłego stylu w jego „oryginalnej” wersji. Bazowały na dotychczasowym stanie wiedzy i intuicji (która jak nic innego oddaje ducha historii). Mimo niepewności wyników dawały nieocenioną wręcz wiedzę i były bardzo miłymi ciekawostkami.

Sytuacja zmieniła się w sposób diametralny na początku bieżącego roku, gdy zaraz po tym, jak Browar Olimp ogłosił premierę Jopejskiego podniosła się burza i opór piwowara z jednego z gdańskich browarów o próbę fałszowania piwa. Od samego początku wytaczano ciężkie działa: o fałszerstwo, próbę podszycia się pod oryginał, zawłaszczenie, próbę nabicia konsumenta w butelkę i wypaczenia historii. Jedna strona konfliktu bez żadnych ograniczeń grzmiała, a druga korzystała na tym zamieszaniu. W najsroższym momencie konfliktu doszło do ujawnienia prawdziwych przyczyn sporu. Otóż, podobnie jak w przysłowiu – pierwsi mają konfitury, a ostatnich gryzą psy. Okazało się, że problemem było to, że pierwszy browar oferując swoją wersję Jopejskiego zgarnie gros korzyści majątkowych (ciekawych smaku tego piwa) oraz, co gorsze, określi smak jakiego spodziewać się mają konsumenci. Sytuacja tym bardziej była trudna, że gdański browar zainwestował (podobno) w badania historyczne, ale nade wszystko specjalny sprzęt, który miał się spłacić właśnie na lokalnej ciekawostce. Bycie na rynku tym drugim skutecznie mu to uniemożliwiło.

„Jopejskie gate” buzowała kilka dni, jednak nie przyniosła znacznych efektów. (Swoją drogą Jopen jako piwo o bardzo wysokim ekstrakcie też nie mogło być specjalnie mocne, ze względu na zakres aktywności fermentacyjnej). W jej czasie słyszałem wszystko, od utyskiwań na urzędników, przez zmianę nazwy dostawcy sprzętu, aż po bojkoty. Niestety nie usłyszałem kilku rzeczy, na których mi bardzo zależało:

- że Jopejskie z Olimpu – to dzisiejsza, ciekawa, ale tylko interpretacja historycznego stylu, powstała w innymi niż historyczne miejscu, w oparciu o inne surowce, ale zgodne z ich duchem i jako taka próba bardzo ciekawe,

- że PG4 – uważając się za jedynego spadkobiercę tajemnicy Jopena, nie publikował nigdzie wiedzy o znalezieniu źródeł na ten temat, czy choćby próbie odtworzenia „środowiska” jego fermetacji. Nie wystąpił też z inicjatywą – choćby na początku tylko słowną – jakiejkolwiek ochrony tego skarbu piwnego Gdańska w formie ochrony ministerialnej, patentowe, czy unijnej.

Cóż, kurz opadł, karawana idzie dalej, a piwo zyskało nieco rozgłosu, choć chyba na miarę sensacyjki, a nie budowania swego dawnego prestiżu.

fot. freeimages.com
Nie ma jeszcze komentarzy...
CAPTCHA Image


Zaloguj się do profilu / utwórz profil
ZAMKNIJ X
Strona używa plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. OK, AKCEPTUJĘ