Timeo Danaos et dona ferentes…
Dzisiejszy felieton zacząłem od klasycznego, choć niełatwego w wymowie, cytatu z „Eneidy” Wergiliusza. I mimo, że właśnie mija 15 lat, gdy wyszedłem z ostatniej lekcji łaciny, to wkuwane na nich łacińskie sentencje przychodzą czasem niespodziewanie, stanowiąc najtrafniejszy komentarz do bieżących wydarzeń.
„Obawiam się Greków, nawet gdy przynoszą dary” – to właśnie usłyszałem w głowie, gdy kolejny raz zatrzymałem się przed półką z piwami w odwiedzanych sieciowych sklepach. Dlaczego wspomniałem słowa Laokoona? Bo odnoszę wrażenie, że sieci stały się dla piw rzemieślniczych swoistym koniem trojańskim, który wpierw wydawał się wielką nagrodą, a teraz może okazać się sporym problemem.
Pod koniec ubiegłego roku z wielkimi nadziejami głosiliśmy (ja też) triumf związany z tym, że piwa rzemieślnicze są chętnie przyjmowane na półki w sklepach wielkopowierzchniowych i sieciowych. Wówczas wydawało się, że sytuacja ta ma same plusy. Po pierwsze piwa z małych browarów uzyskiwały niespotykaną dotychczas dostępność. Po drugie dystrybucja w sieciach zapewniała w miarę równomierne rozchodzenie się piw po całym kraju, a co za tym idzie minimalizowała różnicę pomiędzy piwną Polską „A” i „B”. Po trzecie wydawać się mogło, że sieciowa dystrybucja zapewni pewną stabilność cenową i stanowić będzie swoisty regulator cen piw rzemieślniczych (co miało zachęcić do sięgania po nie nowych adeptów). Po czwarte i z punktu widzenia branży najważniejsze sieci, aby zatowarować sklepy, odbierają znaczne ilości piwa. Ni mniej, ni więcej, oznaczać to miało najpoważniejszy argument do rozbudowy (lub ruszanie na swoje) kolejnych browarów.
Świat wydawał się stać otworem przed nową piwną falą. W małych miastach pojawiać się zaczęły piwa z różnych browarów i poczęły otwierać umysły konsumentów zarówno na nowe smaki, jak też na fakt, że piwa pełne smaku i z pomysłem są po prostu droższe. Rozwój romansu piwnych maluchów z sieciami oznaczał także kolejne problemy małych, niezależnych dystrybutorów, którzy do tej pory nieśli kaganek piwnej oświaty. Wszak nie odbierali oni tyle piwa, co sieć i nie mieli tak mocnej dystrybucji praktycznie na terenie całego kraju…
I tak miała trwać ta piwna sielanka. Półki sklepów znajdujących się na każdym rogu nawet najmniejszych ośrodków miału uginać się od wysokiej jakości piw w bardzo przystępnych cenach. Odnoszę nawet wrażenie, że te browary, które choć raz zaznały awansu na sieciową półkę z chęcią ruszały na zakupy i inwestowały w zwiększenie mocy – licząc, że dobrym zyskiem szybko spłacą inwestycyjne zadłużenie.
Odnoszę jednak wrażenie, że okres romantyczny szybko minął, a codzienność zweryfikowała sytuację. Piwa ciekawe, smaczne – nawet gdyby miały być powtarzane (bo mi to zupełnie nie przeszkadza) – na sklepowych półkach pojawiają się jakby rzadziej. Ich miejsce zastępują piwa masowe, ale w dobrych cenach i nie obciążone klątwą koncernowości (a jeszcze lepiej, gdy tę koncernowość skutecznie ukrywają). Nie wiem; może edukacyjna rola kraftów zakończyła się? Może sieci doszły do wniosku, że konsumenci pozytywnie podeszli do różnorodności na piwnych półkach, ale nie do końca zaakceptowali wyższe ceny produktów niemasowych. Może okazało się, że grupa konsumentów skutecznie czyszczących półki jest zbyt mała? A może model bardzo dużej zmienności oferty browarów kraftowych, bez pełniącego funkcję elementu dystrybucji specjalistycznej, na pozbawionej kontekstu i komentarza specjalisty półce sieci nie jest wystarczająco atrakcyjny?
Nie znam dobrych odpowiedzi na te pytania. Z całą pewnością każdy może znaleźć na nie własne. Jedno jest pewne sieć, w której można było znaleźć kilka fajnych piw jest teraz w defensywie. Podzieliła piwną półkę na kolory żółty i czerwony. Niestety obsługa nie była w stanie prawidłowo ustawić piw… Nie przeszkadza mi to jednak, gdyż w ostatnim czasie honorowe miejsce na półce zajmuje ekonomiczny lager oraz nowość o smaku rumu L
Nie łudze się też, że sieci zmienią swoją politykę. Nie są wszak dobroczyńcami, a przedsiębiorstwami nastawionymi na zysk. I realizują go według własnych partykularnych interesów. Mam tylko nadzieję, że sytuacja ta nie spowoduje całkowitego wykrwawienia sieci małych dystrybutorów, którzy wciąż uczą Polaków dobrego piwa. Przede wszystkim liczę na to, że browary, które w ostatnim czasie zwiększyły moce znajdą pomysł na ich zagospodarowanie.
Co tydzień nowy felieton z cyklu „Zdaniem Błażewicza”.
Nie chcesz przegapić kolejnego felietonu? Zapisz się na newslettera
Komentarze